Słyszałam jak głos Alison odbija się echem od jej realnego
głosu. To jak głos w lesie gdy coś powiemy, a on powtarza za nami każde
wypowiedziane słowo.
- Rosie, ocknij się proszę – czułam jak jej ciepła dłoń
trzyma moją i głaszcze ją delikatnie – co ty narobiłaś? Przecież ja tylko na
chwilkę wyszłam. Boże to moja wina – szeptała łkając przy tym bardzo
rozpaczliwie.
Gdy
lekko zamrugałam powiekami poczułam jakby słońce chciało wedrzeć się pod nie i
dać znać mi, że żyję i osobą, która uratowała mi życie jest Alison. Robiąc na
przekór bardzo nieprzyjemnemu wrażeniu dzielnie otworzyłam oczy, ale tak sądzi
Alison. Ja zaczęłam walczyć dla mojego żywego Justina.
- A-ali? – mruknęłam jeszcze bardzo słaba – czy ja żyje? –
szepnęłam czując jeszcze jedną osobę w pokoju.
- Tak, zdążyłam z Maxem na czas – uśmiechnęła się do mnie, a
jej oczy nadal szkliły się od łez.
- To czemu płaczesz? – delikatnie zamrugałam czując jakby
przed chwilką przejechała mnie ciężarówka – czy wy..no wiesz?
- Nie, nie zawiadomiłam Ashley, babci ani szpitala –
patrzyła na mnie tak jak wygrała by największą sumę w jakiejś loterii – wiesz
co by się stało gdyby babcia wróciła by przede mną?
- Błagam, teraz będziesz dawać mi lekcje wychowania? –
jęknęłam zmęczona – nie mam teraz siły więc wygrywasz walkowerem.
- Rose, wiesz, że tak do niego nie dotrzesz? – przybliżyła
się do mnie jeszcze bardziej – nie straciłaś dużo krwi, ale rana była naprawdę
głęboka.
- Wiem i cholernie bolała – mruknęłam patrząc na opatrunek,
który założył mi wysoki brunet o bardzo jasnych oczach, jego karnacja była dość
ciemna – bardzo ci dziękuję, Max.
- Nie masz za co mi dziękować – uśmiechnął się do mnie śnieżnobiałymi
zębami, których mogła bym mu pozazdrościć – to moje powołanie – pakował swoje
rzeczy do apteczki, która nie wydawała się tą samochodową, była bardziej
profesjonalna.
- Max studiuje medycynę – uśmiechnęła się w jego stronę
bardzo szeroko – i jest w tym najlepszy – westchnęła tak jak to się wzdycha gdy
jest się zakochanym.
- T-to fajnie – poczułam się lekko zażenowana będąc w takiej
sytuacji – to ja się jeszcze prześpię – szybko zamknęłam oczy by im nie
przeszkadzać.
Po
chwili usłyszałam lekkie muśnięcie ust i ciche pożegnanie dwóch zakochanych w
sobie osób. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moja kuzynka jest zakochana
na całego. Moja euforia nie trwała lecz zbyt długo, ponieważ poczułam się źle z
myślą, że moja kuzynka wysłuchiwała mnie, a sama nie miała się komu wygadać.
Alison była osobą z natury skrytą i musiała kogoś bardzo dobrze znać lub mocno
mu ufać żeby pokazała swoją prawdziwą twarz. Spieprzyłam i to na całego.
- Ali? – szepnęłam do niej widząc, że stoi przy oknie w moim
pokoju – długo ze sobą jesteście?
- Od jakiś dwóch miesięcy – wzruszyła ramionami – a czemu
pytasz?
- Chce wiedzieć co u ciebie – patrzyłam na nią z uwagą –
opowiesz mi coś o was? Przepraszam, że nie pytałam, ale ja po prostu.. – Ali
przerwała mi w połowie zdania.
- Rozumiem, Justin – westchnęła – ja i Max, to wcale nie
taka idealna para – usiadła wygodnie obok mnie – poznałam go na którejś z
imprez w akademiku. Był taki jak ja, nieśmiały i siedział sam. Odważyłam się i
jak idiotka wylałam mu piwo na najnowsze jeansy – zachichotała rumieniąc się
lekko.
Słuchałam
jak Alison opowiada o tym jak między nimi jest cudownie, ale jego rodzice jej
nie akceptują. Rodzina bogaczy nie chce sieroty, która była wychowywana przez
babcię. Nie zasługują na nią choć chłopak wydaje się naprawdę miły. Nie wiem
jak takie potwory wychowały tak miłego chłopaka – pomyślałam w czasie gdy
Alison opowiadała.
- Rose? – spojrzała na mnie uważnie – ale ty nigdy nie
pytasz co u mnie? – zmarszczyła podejrzanie brwi.
- Ch-chciałam być miła..to źle? – zachichotałam patrząc na
nią – jeśli nie chcesz to dobra – podniosłam się lekko w łóżku.
- Nie, nie – zaśmiała się – chcę byś pytała, ale twój
uśmiech i oczy – przyglądała mi się coraz uważniej – są takie szczęśliwsze.
- Nie, masz tylko takie wrażenie – pokręciłam głową pierwszy
raz oszukując Ali – cieszę się z twojego szczęścia z Maxem – uśmiechnęłam się delikatnie w jej
stronę.
Od
tamtej pory minęło kilka dni, a mój powrót do domu zbliżał się nieubłaganie.
Babci powiedziałyśmy, że nie umiem obsługiwać się nożycami ogrodowymi i stał
się wypadek w postaci rany na nadgarstku. Tego z Ali trzymamy się by się po
prostu nie martwiła. Po tej całej sytuacji nabrałam energii i chciałam wykorzystać te ostatnie dni jak
najintensywniej umiałam. Nie, tym razem nie sięgnęłam po alkohol i inne gówna.
Znowu wróciłam do porannego biegania, ale pewnego ranka wybiegłam dalej niż
zwykle.
Za wszystkimi budkami, które
znajdowały się na plaży stał mały, niepozorny budynek. Usłyszałam muzykę i
instruktora, który tłumaczy kroki. Podeszłam bliżej i zza żaluzji zauważyłam
kilka kobiet i mężczyznę, który tańczył. Poruszał się na parkiecie bardzo płynnie
i lekko. Widać było, że kocha to co robi, a robił to naprawdę niesamowicie.
Jego delikatne obroty i wczuwanie się w rytm muzyki przyprawiały mnie o ciarki
na rękach.
- Tego mi brakowało – szepnęłam sama do siebie uśmiechając
się do odbicia w oknie – tego ci brakuje Parker – w tym momencie zauważyłam, że
grupa ludzi patrzy na mnie, a moją twarz zalała fala wstydu – w-witam –
pokiwałam lekko do osób za oknem chichocząc zawstydzona odbiegłam na wyznaczoną
trasę.
Wracając
kompletnie wykończona porannymi ćwiczeniami usiadłam w kuchni gdzie krzątała
się moja ukochana babcia. Patrzyłam jak jej nogi pod wpływem grającego radia
poruszają się w rytm. Miłość do tańca odziedziczyłam po niej. Zawsze była dumna
z moich sukcesów tanecznych lecz 6 latka ciągana przez mamę trzy razy w
tygodniu na salę baletową to bardzo zabawny widok. Poczułam, że to kocham gdy
zaczęłam robić się starsza i coraz dojrzalej myślałam o tej kwestii. Musiałam
pójść potańczyć. Nie chodziło mi o klub i ocierając się w nim ludzi tylko ja,
taniec i muzyka. Za tym tak mocno tęskniłam.
Po obiedzie postanowiłam wziąć rower i
pojechać na tą salę jeszcze raz i tym razem zatańczyć. Jadąc całą drogę miałam
wrażenie jakby ktoś mnie obserwował, ale myśl o tańcu była silniejsza niż
wszystko inne. Zapięłam rower na parkingu przed budynkiem i weszłam do środka.
W budynku było zupełnie inaczej niż to było widoczne z zewnątrz. Ściany miały
piękny piaskowy kolor, a podłoga była wyłożona kafelkami w kolorze kości
słoniowej. W pomieszczeniu wisiało wiele zdjęć tańczących ludzi, zapewne osób,
które uczęszczają do tego ośrodka i ogromna gablota z pucharami. Idąc trochę
dalej zauważyłam cel mojej wycieczki. Przede mną stały ogromne drzwi z napisem
„sala taneczna”. Weszłam po cichu do środka gdzie nikogo nie było. Sala przez
zasłonięte żaluzje była przyciemniona, a parkiet był stworzony do tańca.
Podeszłam
do radia i podłączyłam mój telefon wybierając piosenkę Kiss me Ed’a Sheeran’a. Stanęłam na środku sali w czułam się w
muzykę, która pulsowała jak szalona w moich żyłach. Delikatne obroty na jednej
nodze potem tylko delikatne podskoki. Cała choreografia rodziła się w mojej
głowie. Czułam co chce w niej pokazać. Czułam, że ulatuje gdzieś daleko i jest
jak dawniej. Kąciki ust ułożyły się w szeroki uśmiech, który miałam wtedy gdy
ja obejmowałam jego, a on mnie. Czułam jak moje serce bije coraz szybciej, a
wyobraźnia szybuje gdzieś daleko.
Siedziałam
kompletnie sama, a Justin tańczył tylko z Christiną. Towarzystwo przy moim
stoliku jest zbyt zakochane żebym mogła na nich patrzeć mimo, że cieszę się ich
szczęściem. Czułam jak swoim wzrokiem wypalam dziurę na wylot w obracającym
swoją partnerkę Justinie. Każdy prosił mnie do tańca lecz odmawiałam. Gdy
poszłam do stolika z jedzeniem poczułam, że ktoś stoi za mną.
- Wiesz, że cię nie poznałem? – uśmiechnął się w moją stronę
mój przyjaciel – jesteś taka umm..
- Kobieca? – spojrzałam na niego – no nie jestem w zwykłej
koszulce zaraz po wyjściu z łóżka – zachichotałam idąc w stronę swojego
stolika.
- M-moment – Justin chwycił moją drugą dłoń – może ta
kobieca Rosie zatańczy z jakimś tam gościem w garniaku?
- W sumie.. – przygryzłam wargę lekko zawstydzona – pasujesz
tym garniakiem do mnie kobiecej – zachichotałam lekko.
- Wiesz, że taką najbardziej cię lubię, prawda? – spojrzał
na mnie uśmiechając się tak, że na samą myśl przeszły mnie ciarki.
Zamilkłam
na naprawdę długo po tym. Szybkim ruchem odstawiłam talerzyk, a Justin już
pociągnął mnie na parkiet. Delikatnie położył dłoń na mojej talii, a drugą
ułożył między łopatkami nie trzymając miedzy nami zbyt dużego dystansu. Ja za
to oplotłam jego szyje i delikatnie bawiłam się jego włosami na tle głowy.
Czułam jak motylki w brzuchu wariują w moim brzuchu, a ja w końcu widzę sens
przyjścia na tą imprezę. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, a ja czułam jak jego
ciepły oddech ogrzewa moje ramiona. Chciałam zapamiętać z tego tańca każdy
szczegół albo chociaż małą drobnostkę, którą zapamiętam do końca życia. Jego
męski zapach był tą drobnostką, zawsze cudownie pachniał, ale tej nocy to było
coś wyjątkowego. Czasem opiekuńczo nosem pocierał moje czoło i uśmiechał się
czule widząc moje zakłopotanie.
- Czy ty się mnie wstydzisz? – szepnął mi po chwili do ucha
– przecież jestem twoim przyjacielem.
- Nie wstydzę się – zachichotałam lekko – tylko Christina
patrzy na mnie tak jakbym miała zaraz spalić mnie żywcem.
- Nie przejmuj się nią, teraz jesteśmy tylko my – przysunął
mnie jeszcze bardzie do siebie – tylko ty znasz wszystkie moje sekrety. Tylko
tobie mogę ufać i dziękuje ci za to, Rosie.
- Nie masz mi za co dziękować, Justin – uśmiechnęłam się
lekko do niego patrząc mu w oczy – tylko ty kochałeś razem ze mną oglądać w
weekendy cały maraton kreskówek na Cartoon Network w piżamce z Supermenem.
- To moja ulubiona piżama, bo dostałem ją od ciebie –
uśmiechnął się – mam ci przypomnieć twoje żenujące sekrety?
- Nie mam takich Justin – zachichotałam, a Justin przysuwał
się jeszcze bliżej.
- Obiecaj mi coś Rosie. Tu przy tej piosence i przy tym
tańcu – jego mina z uśmiechniętej stała się bardzo poważna.
- J-Justin, postaram się obiecać na nasz ukochany maraton
starych kreskówek – szepnęłam patrząc mu głęboko w jego oczy, które nawet w tym
pół mroku były czymś w rodzaju karmelowej przepaści z długimi jak u kobiety
rzęsami. Serio wiele lasek mu ich zazdrościło w tym czasie.
- Jeśli nikogo nie znajdziemy do trzydziestki zostaniesz
moją żoną i urodzisz mi pięknego brzdąca– poczułam jak jego dłoń wędruje na
szyje tak aby nie popsuć mojej zjawiskowej fryzury – obiecujesz?
- Justin, ale ty jesteś z.. – przerwał moje zdanie gdy ledwo
je zaczęłam.
- Shhh, powiedz tylko czy obiecujesz – szepnął do mnie.
- Jeśli tylko ty obiecasz, że zawsze będziesz ze mną –
wyciągnęłam mały palec prawej ręki – nigdy mnie już nie olejesz.
- Obiecuje – szepnął chwytając mój mały palec, a nasze
twarze mimowolnie przybliżały się do siebie.
Ta
piosenka była naszą piosenką. Od tamtej pory Justin grał mi ją by przypomnieć o
naszej obietnicy. Teraz pewnie zastanawiacie się czy ja mu obiecałam. Nie,
chociaż już wtedy miałam zamiar wyznać mu swoje uczucia i obiecać, że wyjdę za
niego mimo, że obrażona i piekląca się z wściekłości Chrisy widziała wszystko.
Czułam jak mój oddech przyśpiesza tak samo jak bicie serca. Miałam wrażenie, że
on też tego chce. Chcemy czegoś oboje i od tego czasu będziemy razem. Myliłam
się, ponieważ wredna sucz nosząca imię Christina odciągnęła ode mnie Justina ze
sztucznym uśmiechem.
- Odbijany Parker – pociągnęła go za krawat kawałek dalej i
pokazała mi gest w stylu obserwuje cię.
- Odbijany – powtórzyłam jej słowa tylko bardziej złośliwie
i mniej idiotycznie niż ona – obiecuje ci Justin – szepnęłam stojąc daleko od
Justina.
Gdy
piosenka pozwoliła mi wykonać ruch kręcenia się jak na płycie. Czułam się
wyzwolona lecz wspomnienia o tamtym balu widniałam nadal przed oczami. Po
chwili nieuwagi nad ruchem upadłam dysząc ciężko, a ktoś objął mnie od tyłu.
Miałam ochotę zacząć krzyczeć, ale ktoś zasłonił mi usta dłonią.
- Shh, Rose to ja – usłyszałam w swoim uchu głos Jake’a – nie
krzycz tylko, nie zrobię ci krzywdy – skinęłam głową na jego słowa po czym
odsunął dłoń.
- Co ty tu robisz? – odwróciłam głowę patrząc mu w oczy, a
nasz dystans nie był zbyt duży.
- Pięknie tańczysz, widać, że to kochasz – delikatnie
położył dłoń na moim policzku po czym wyszeptał ostatnie słowa kończącej się
piosenki.
Czułam
jak malutkie motylki w brzuchu zaczynają latać z zachwytu. Nigdy nikt ich nie
wywoływał oprócz Justina. Nasz dystans stawał się coraz mniejszy, a uścisk
Jake’a był bardziej czulszy niż zwykle. Nie wiem dlaczego, ale chciałam
pocałować Jake’a Colleman’a.
____________________________________________________
Witam wszystkich x
I jak podoba się nowy rozdział? Zdziwieni postawą Rosie?
To kogo bardziej shippujecie Josie (Justin i Rosie) czy Roke'a (Jake i Rosie)?
Czekam na wasze komentarze bo:
każdy czytelnik = komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze, bo to mnie naprawdę bardzo motywuje ♥
Wasza kochająca @hug_me_justin_b
Zdecydowanie Josie. :( Kurcze, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńproste że Josie, przepraszam, że nie skomentowałam go od razu ale zapomniałam o nim i dopiero teraz przeczytałam. Genialny jak zawsze, ej uwielbiam te momenty jak ona wspomina te chwile z Jusem.Błagam więcej ich idę czytać nn xoxo
OdpowiedzUsuń