sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 19 "I help you, Rose"

Chciałam pocałować Jake’a, ale moje serce uważało inaczej niż chciałam postąpić. Przybliżałam się do niego czując jak nasze oddechy mieszają się ze sobą, a dłonie chłopaka dotykają moich pośladków. Siedziałam mu na kolanach na samym środku sali tanecznej. Jego dłoń delikatnie przesunęła się po mojej kości policzkowej po czym wplotła się w moje długie włosy. Zamknęłam oczy i lekko obróciłam głowę w przeciwną do jego. Gdy już chcieliśmy się pocałować usłyszeliśmy czyjeś odchrząkniecie.
- To jest sala taneczna, a nie „7 minut w niebie” – pokręcił głową mężczyzna opierający się o framugę drzwi – te nowoczesne nastolatki – przewrócił oczami.
- P-przepraszam, nie powinniśmy – wstałam szybko z kolan Jake’a i ruszyłam z rumieńcem na policzkach w stronę wyjścia.
- Cudownie tańczysz – tancerz obrócił się za mną – rób to częściej, a uszczęśliwisz wielu ludzi – dodał na koniec.
Słowa mężczyzny, którego próbkę talentu widziałam już rano uderzyły dogłębnie do mojego serca przez co stałam chwilę zapatrzona w jeden punkt przed siebie. Pewnego dnia powiedziałam tak Justinowi  gdy zagrał mi moją jedną z ukochanych piosenek na gitarze. Czułam się podle z myślą, że chciałam wykorzystać Jake’a dla swojej idiotycznej chwili słabości. Byłam sobą kolejny raz zawiedziona przez co w moich oczach pojawiły się łzy.
- Rose, j-ja nie powinienem – stanął przede mną wyrywając mnie z moich przemyśleń – to było idiotyczne – przytuliłam go mocno i rozpłakałam się w jego ramię.
- To ja jestem taka podła – szlochałam w jego ramię czując jak sam przytula mnie do siebie.
- Nie jesteś podła Rose – głaskał mnie delikatnie po plecach by mnie uspokoić – nie płacz już proszę, nie lubię gdy płaczesz – szepnął mi do ucha.
- P-przepraszam, po prostu nie chce robić ci nadziei na cokolwiek, bo ja go naprawdę kocham, Jake – spojrzałam mu w oczy, w których nie widziałam smutku tylko spokój i odprężenie.
- Całkowicie cię rozumiem, a teraz mam ci coś ważnego do powiedzenia – uśmiechnął się w moją stronę – dasz się namówić na lody?
- Chętnie – przygryzłam wargę czując się dobrze z myślą, że Jake nie stał się jakimś natrętem tylko chciał ze mną pobyć.
- Wskakuj, znam świetną lodziarnię kawałek stąd – zabrał mój rower na dach swojego samochodu i gdy spojrzałam w lusterko miałam wrażenie, że facet w samochodzie za nami patrzy na nas.
- Jake? Czy ten facet na nas patrzy? – zapytałam przyjaciela  i w tym momencie samochód ruszył szybko z miejsca na parkingu.
- N-nie, wydaje ci się coś Rose – wsiadł do samochodu ze sztucznym uśmiechem i ruszył w drogę.
Ten wzrok już mnie obserwował. W drodze na sale też mnie widział i jechał za mną. Myślałam, że to Jake gdy go zobaczyłam, ale to nie był on. Nie bałam się tego wzroku schowanego pod ciemnymi oprawkami okularów przeciwsłonecznych wręcz przeciwnie miałam wrażenie, że był spokojny i opanowany.
- Rose, słuchasz mnie? – zawołał mój zniecierpliwiony kumpel – pytałem o coś.
- Nie słuchałam, ale możesz powtórzyć – uśmiechnęłam się w jego stronę – ty też na pewno czasem się zamyślisz.
- Pytałem czy mogę włączyć radio i jakie lody lubisz? – pokręcił głową skupiając się na drodze.
- Jasne, możesz włączyć radio, a lody to czekoladowe i miętowe – położyłam nogi na schowku samochodowym.
W radio rozbrzmiała piosenka Beyonce – Single Ladies przez co oboje nabraliśmy chęci do tańca. Próbując udawać układ wokalistki wiliśmy się w każdą stronę przez co mieliśmy ogromny ubaw. Teraz tak naprawdę zobaczyłam jaki jest Jake bez żadnych akcji z alkoholem jest naprawdę zabawnym chłopakiem, za którym będę na pewno tęsknić. Po piosence zatrzymaliśmy się na miejscu przed budynkiem z ogromnym lodem nad wejściem. Sam budynek nie był jakiś wyjątkowy, ale gdy weszliśmy do środka poczułam się jak mała dziewczynka. Wokół mnie ściany były zwykłą tablicą do pisania, a na niej kolorową kredą napisane menu. Ta lodziarnia sprawiła, że każde dziecko miało ochotę tam przyjść. W środku było mnóstwo ludzi, a najmłodszych obsługiwał chłopak przebrany za waniliowy rożek.
- Widzę, że jesteś zachwycona – uśmiechnął się do mnie Jake.
- No pewnie, macie tutaj więcej takich miejsc? – rozglądałam się zachwycona pomieszczeniem.
- Mamy mnóstwo atrakcji – zaśmiał się widząc moją reakcję – tata nas tu często zabierał w niedzielne popołudnia – westchnął patrząc na pomieszczenie.
- Chcesz o tym p-pogadać? – spytałam niepewnie gdy stanęliśmy przy dwóch lodówkach, w których sama nie wiem ile było smaków lodów.
- Nie teraz, Rosie – uśmiechnął się do drobnej blondynki, która na swojej plakietce miała wygrawerowane „Amber, dopiero się uczę” – witaj Amber – uśmiechnął się do blondynki w koszulce z logo firmy.
Chwilę rozglądałam się zachwycona za posypkami i polewami gdy mój przyjaciel bezczelnie zaczął podrywać i flirtować z naprawdę miłą uczennicą. Postanowiłam uratować sytuację aby dziewczyna przez mojego przyjaciela nie została już wywalona.
- Jake – szturchnęłam chłopaka przez co on niechętnie spojrzał na mnie – przestań flirtować z panią i zamów coś w końcu.
Gdy dokonaliśmy zamówienia dziewczyna wykonała je dla nas ciągle zerkając na mojego kumpla. Poczułam się lekko nieswojo więc zaczęłam rozglądać się po sali. Wiele zakochanych parek albo rodzin z dziećmi tutaj bywało. Jake zrobił na mnie wrażenie przywożąc mnie tu. Gdy przyszło do płacenia dziewczyna podając mu serwetkę napisała mu na niej swój numer telefonu. Dziecinada pomyślałam przewracając oczami lecz widziałam w tym coś słodkiego i romantycznego. Cieszyłam się, że Jake zaczyna myśleć o flirtowaniu z innymi niż ze mną.
- Co, spodobała ci się? –usiadłam na białym krzesełku przed lodziarnią ze swoim lodem o smaku czekoladowym, wiśniowym, miętowym z polewą kawową i z rożkiem z połowy oblanym czekoladą z kawałkami ciasteczek.
- No pewnie, że tak – schował serwetkę do swojej bluzy i spojrzał na mnie – jest inna niż te laski, które chodziły ze mną do szkoły.
- Cieszę się Jake – uśmiechnęłam się do niego – naprawdę się cieszę.
- Tęsknisz za Justinem naprawdę bardzo – stwierdził patrząc na mnie.
- No Ameryki nie odkryłeś, stary – zachichotałam patrząc na niego – a co z twoim tatą?
- Z moim tatą to długa historia. Teraz minęło 10 lat odkąd nie żyje – przygryzł wargę i lekko opuścił głowę – a potem gdy mogliśmy być dumni z tego razem z mamą, że dostał się na studia do LA jakiś chłopaczek go prześcignął.
- Jaki chłopaczek? Tak mi przykro, Jake – westchnęłam ciężko czując jego przygnębienie tą historią.
Wtedy Jake powiedział mi, że jego brat Jason aplikował na studia muzyczne do Los Angeles już kolejny raz to ubiegł go jakiś chłopak, który był lepszy. Jason stał się przez to mściwy i kompletnie zamknięty w sobie. Nie chciał nikogo widzieć, pragnął zemsty na chłopaku, który zabrał mu miejsce na uniwersytecie. Sama wiem jak Justin bardzo się starał by się tam dostać i ile musiał osiągnąć by się tam dostać. Też walczył z innym chłopakiem o miejsce jak zapewne setki uczniów. Było mi przykro, że Justin nie będzie mógł zając miejsca, na które tyle czekał i marzył.
Długie i letnie popołudnie minęło nam szybko. Bawiłam się z Jakiem dziś naprawdę świetnie i teraz czuje, że wiem o nim więcej niż za czasów dzieciństwa gdy wydłubywaliśmy robaki z mokrej ziemi po deszczu albo biegaliśmy kto pierwszy do plaży. Czułam, że Jake przez ten czas stał mi się bliski. Gdy zatrzymał się pod domem babci zdjął rower z dachu i przy drzwiach złapał mnie za rękę.
- Zawsze możesz na mnie liczyć – szepnął do mnie – chcemy ci pomóc razem z Ali w odnalezieniu Justina – spojrzałam na niego zszokowana lecz nie chciałam dać nic po sobie poznać.
- Dziękuje Jake – spojrzałam mu w oczy lekko niepewnie – naprawdę dziękuje.
- Też uważamy, że Justin żyje, to niemożliwe żeby tak szybko dali mu umrzeć – pokiwał głową i przytulił mnie ciepło na pożegnanie.
Weszłam do domu, w którym panował już półmrok. Przeszłam do salonu gdzie na swoim bujanym fotelu siedziała moja ukochana babcia. Nie chciałam jej budzić więc delikatnie okryłam ją kocem i zabrałam całą prasówkę, którą miała na kolanach. Ucałowałam ją na dobranoc w czoło jak to ona miała w zwyczaju i udałam się do łazienki. Wzięłam długi i odprężający prysznic po czym ubrałam się w swoją koszulkę i spodenki do spania. Byłam zmęczona po tym dzisiejszym dniu pełnym atrakcji. Gdy weszłam do swojego pokoju na łóżku stała tacka z kanapkami i herbatą. Uśmiechnęłam się do siebie po czym przeczytałam liścik leżący obok: Jak zwykle wrócisz późno, a twoja ukochana babcia i tak zrobi ci kolacje. Kocham cię maleństwo .Nie siedź do późna – twoja babunia x . Położyłam się do łóżka, ale tym razem wzięłam ze sobą mój dziennik. Ten wpis dotyczył Alison i Justina. Czytając treść powoli zaczęłam sobie coś przypominać.
Niechętnie zabrałam moją kuzynkę na plac zabaw, który był jedyną rozrywką na tym osiedlu. Mimo przerwy wiosennej i tak było strasznie zimno i mokro, a mojej kuzynce nie chciało się siedzieć w domu, bo było jej strasznie nudno. Alison była dość niegrzeczna jak na swój wiek, ale to zrozumiałe jej rodzice nie żyją, a ona ma tylko babcię po śmierci naszego dziadka. Długo między nami panowała cisza lecz gdy Ali zobaczyła chłopaka nachalnie zaczęła z nim flirtować. Po chwili zorientowałam się, że to mój przyjaciel Justin.
- Może mnie przedstawisz koleżance Rosie? – spojrzał na mnie zawadiacko przez co przewróciłam oczami.
- To jest moja kuzynka Alison, a to mój kolega, Justin – podali sobie ręce, a Justin mrugnął do niej nie zwracając uwagi na mnie – możesz przestać?
- Ale o co ci chodzi? – zaśmiał się przez co poczułam, że to nadal ten sam Justin, którego znałam wcześniej.
- O nic, chodź Ali – pociągnęłam ją za rękę, w tym czasie ja i Justin unikaliśmy siebie. Ja żeby po prostu zapomnieć o tym, że go kocham, a on mnie..sama nie wiem.
- Alison, a pomoże masz ochotę hokeja? U nas w Kanadzie to duma – poprawił swoją już zmienioną grzywkę, która mi się naprawdę podobała, ale starałam wyprzeć tą myśl.
- Z miłą chęcią Justin – Alison pociągnęła mnie za sobą w stronę chłopaka przez co burknęłam na nią.
Całą drogę Justin i Alison rozmawiali, śmiali się, a ja w nim zauważałam mojego starego przyjaciela. Zazdrościłam jej tego, że Justin aż tak się nią zainteresował. Na lodowisku Alison wyszła ze mną na zewnątrz wykręcając się tym, że idzie na papierosa. Bzdura ona nigdy nie miała tego w ustach. Miała ważny powód żeby mnie stamtąd wyciągnąć.
- Słuchaj Rose, nie wiem co ty tam sobie ubzdurałaś w tej główce, ale powiem ci jedno. Ten chłopak nie jest w moim typie i wiem, że cholernie ci się podoba więc jeśli coś się stanie, zawsze ci pomogę, pamiętaj.
Po przeczytaniu notatki jakby mnie oświeciło. Jake i jego pomoc, dawne słowa i Alison. Jedno wolne miejsce na wydziale, mściwy Jason. Może to oni, a pomocą chcą zatuszować ślady? Pomagają Jasonowi, a mi wciskają kit? Czułam ogromny mętlik w głowie. Zacisnęłam oczy i po chwili zasnęłam zmęczona.

_______________________________________________
Witam was kochani x
Jestem zawiedziona waszymi komentarzami pod ostatnim rozdziałem :( 
Wyświetleń jest naprawdę dużo za co będę wam dziękować, ale te komentarze powinny się zmienić moi kochani
Wkładam w to ogrom pracy i wiem, że jak już skończą się matury to będziecie mieć rozdział na bank raz w tygodniu x
Przepraszam was z to,ale czasem coś zacznę i nie udaje mi się tego kończyć jak sobie planuje, ale prośba do was KOMENTUJCIE :)
Wpadłam na pomysł by opowiadanie dodawać także na Wattpad,ale nie mam osoby, która mogła by zrobić mi okładkę jeśli macie kogoś takiego podajcie kontakt kochani x
Z okazji urodzin (01.03.) naszego cudownego mężczyzny 
Życzę mu by był zawsze taki uśmiechnięty jak teraz aby każdy jego cel, który sobie wyznaczy aby się spełniał ♥ Żeby był naszym kidrauhl'em do końca życia choć i tak zapewne będzie
Dziękuję mu za to, że jest i bardzo go kocham x
Wam życzę miłego tygodnia i do następnego x
Wasza @hug_me_justin_b

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 18 "Promise"

 Słyszałam jak głos Alison odbija się echem od jej realnego głosu. To jak głos w lesie gdy coś powiemy, a on powtarza za nami każde wypowiedziane słowo.
- Rosie, ocknij się proszę – czułam jak jej ciepła dłoń trzyma moją i głaszcze ją delikatnie – co ty narobiłaś? Przecież ja tylko na chwilkę wyszłam. Boże to moja wina – szeptała łkając przy tym bardzo rozpaczliwie.
                Gdy lekko zamrugałam powiekami poczułam jakby słońce chciało wedrzeć się pod nie i dać znać mi, że żyję i osobą, która uratowała mi życie jest Alison. Robiąc na przekór bardzo nieprzyjemnemu wrażeniu dzielnie otworzyłam oczy, ale tak sądzi Alison. Ja zaczęłam walczyć dla mojego żywego Justina.
- A-ali? – mruknęłam jeszcze bardzo słaba – czy ja żyje? – szepnęłam czując jeszcze jedną osobę w pokoju.
- Tak, zdążyłam z Maxem na czas – uśmiechnęła się do mnie, a jej oczy nadal szkliły się od łez.
- To czemu płaczesz? – delikatnie zamrugałam czując jakby przed chwilką przejechała mnie ciężarówka – czy wy..no wiesz?
- Nie, nie zawiadomiłam Ashley, babci ani szpitala – patrzyła na mnie tak jak wygrała by największą sumę w jakiejś loterii – wiesz co by się stało gdyby babcia wróciła by przede mną?
- Błagam, teraz będziesz dawać mi lekcje wychowania? – jęknęłam zmęczona – nie mam teraz siły więc wygrywasz walkowerem.
- Rose, wiesz, że tak do niego nie dotrzesz? – przybliżyła się do mnie jeszcze bardziej – nie straciłaś dużo krwi, ale rana była naprawdę głęboka.
- Wiem i cholernie bolała – mruknęłam patrząc na opatrunek, który założył mi wysoki brunet o bardzo jasnych oczach, jego karnacja była dość ciemna – bardzo ci dziękuję, Max.
- Nie masz za co mi dziękować – uśmiechnął się do mnie śnieżnobiałymi zębami, których mogła bym mu pozazdrościć – to moje powołanie – pakował swoje rzeczy do apteczki, która nie wydawała się tą samochodową, była bardziej profesjonalna.
- Max studiuje medycynę – uśmiechnęła się w jego stronę bardzo szeroko – i jest w tym najlepszy – westchnęła tak jak to się wzdycha gdy jest się zakochanym.
- T-to fajnie – poczułam się lekko zażenowana będąc w takiej sytuacji – to ja się jeszcze prześpię – szybko zamknęłam oczy by im nie przeszkadzać.
                Po chwili usłyszałam lekkie muśnięcie ust i ciche pożegnanie dwóch zakochanych w sobie osób. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moja kuzynka jest zakochana na całego. Moja euforia nie trwała lecz zbyt długo, ponieważ poczułam się źle z myślą, że moja kuzynka wysłuchiwała mnie, a sama nie miała się komu wygadać. Alison była osobą z natury skrytą i musiała kogoś bardzo dobrze znać lub mocno mu ufać żeby pokazała swoją prawdziwą twarz. Spieprzyłam i to na całego.
- Ali? – szepnęłam do niej widząc, że stoi przy oknie w moim pokoju – długo ze sobą jesteście?
- Od jakiś dwóch miesięcy – wzruszyła ramionami – a czemu pytasz?
- Chce wiedzieć co u ciebie – patrzyłam na nią z uwagą – opowiesz mi coś o was? Przepraszam, że nie pytałam, ale ja po prostu.. – Ali przerwała mi w połowie zdania.
- Rozumiem, Justin – westchnęła – ja i Max, to wcale nie taka idealna para – usiadła wygodnie obok mnie – poznałam go na którejś z imprez w akademiku. Był taki jak ja, nieśmiały i siedział sam. Odważyłam się i jak idiotka wylałam mu piwo na najnowsze jeansy – zachichotała rumieniąc się lekko.
                Słuchałam jak Alison opowiada o tym jak między nimi jest cudownie, ale jego rodzice jej nie akceptują. Rodzina bogaczy nie chce sieroty, która była wychowywana przez babcię. Nie zasługują na nią choć chłopak wydaje się naprawdę miły. Nie wiem jak takie potwory wychowały tak miłego chłopaka – pomyślałam w czasie gdy Alison opowiadała.
- Rose? – spojrzała na mnie uważnie – ale ty nigdy nie pytasz co u mnie? – zmarszczyła podejrzanie brwi.
- Ch-chciałam być miła..to źle? – zachichotałam patrząc na nią – jeśli nie chcesz to dobra – podniosłam się lekko w łóżku.
- Nie, nie – zaśmiała się – chcę byś pytała, ale twój uśmiech i oczy – przyglądała mi się coraz uważniej – są takie szczęśliwsze.
- Nie, masz tylko takie wrażenie – pokręciłam głową pierwszy raz oszukując Ali – cieszę się z twojego szczęścia  z Maxem – uśmiechnęłam się delikatnie w jej stronę.
                Od tamtej pory minęło kilka dni, a mój powrót do domu zbliżał się nieubłaganie. Babci powiedziałyśmy, że nie umiem obsługiwać się nożycami ogrodowymi i stał się wypadek w postaci rany na nadgarstku. Tego z Ali trzymamy się by się po prostu nie martwiła. Po tej całej sytuacji nabrałam energii  i chciałam wykorzystać te ostatnie dni jak najintensywniej umiałam. Nie, tym razem nie sięgnęłam po alkohol i inne gówna. Znowu wróciłam do porannego biegania, ale pewnego ranka wybiegłam dalej niż zwykle.
Za wszystkimi budkami, które znajdowały się na plaży stał mały, niepozorny budynek. Usłyszałam muzykę i instruktora, który tłumaczy kroki. Podeszłam bliżej i zza żaluzji zauważyłam kilka kobiet i mężczyznę, który tańczył. Poruszał się na parkiecie bardzo płynnie i lekko. Widać było, że kocha to co robi, a robił to naprawdę niesamowicie. Jego delikatne obroty i wczuwanie się w rytm muzyki przyprawiały mnie o ciarki na rękach.
- Tego mi brakowało – szepnęłam sama do siebie uśmiechając się do odbicia w oknie – tego ci brakuje Parker – w tym momencie zauważyłam, że grupa ludzi patrzy na mnie, a moją twarz zalała fala wstydu – w-witam – pokiwałam lekko do osób za oknem chichocząc zawstydzona odbiegłam na wyznaczoną trasę.
                Wracając kompletnie wykończona porannymi ćwiczeniami usiadłam w kuchni gdzie krzątała się moja ukochana babcia. Patrzyłam jak jej nogi pod wpływem grającego radia poruszają się w rytm. Miłość do tańca odziedziczyłam po niej. Zawsze była dumna z moich sukcesów tanecznych lecz 6 latka ciągana przez mamę trzy razy w tygodniu na salę baletową to bardzo zabawny widok. Poczułam, że to kocham gdy zaczęłam robić się starsza i coraz dojrzalej myślałam o tej kwestii. Musiałam pójść potańczyć. Nie chodziło mi o klub i ocierając się w nim ludzi tylko ja, taniec i muzyka. Za tym tak mocno tęskniłam.
                 Po obiedzie postanowiłam wziąć rower i pojechać na tą salę jeszcze raz i tym razem zatańczyć. Jadąc całą drogę miałam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował, ale myśl o tańcu była silniejsza niż wszystko inne. Zapięłam rower na parkingu przed budynkiem i weszłam do środka. W budynku było zupełnie inaczej niż to było widoczne z zewnątrz. Ściany miały piękny piaskowy kolor, a podłoga była wyłożona kafelkami w kolorze kości słoniowej. W pomieszczeniu wisiało wiele zdjęć tańczących ludzi, zapewne osób, które uczęszczają do tego ośrodka i ogromna gablota z pucharami. Idąc trochę dalej zauważyłam cel mojej wycieczki. Przede mną stały ogromne drzwi z napisem „sala taneczna”. Weszłam po cichu do środka gdzie nikogo nie było. Sala przez zasłonięte żaluzje była przyciemniona, a parkiet był stworzony do tańca.
                Podeszłam do radia i podłączyłam mój telefon wybierając piosenkę Kiss me Ed’a Sheeran’a. Stanęłam na środku sali w czułam się w muzykę, która pulsowała jak szalona w moich żyłach. Delikatne obroty na jednej nodze potem tylko delikatne podskoki. Cała choreografia rodziła się w mojej głowie. Czułam co chce w niej pokazać. Czułam, że ulatuje gdzieś daleko i jest jak dawniej. Kąciki ust ułożyły się w szeroki uśmiech, który miałam wtedy gdy ja obejmowałam jego, a on mnie. Czułam jak moje serce bije coraz szybciej, a wyobraźnia szybuje gdzieś daleko.
                Siedziałam kompletnie sama, a Justin tańczył tylko z Christiną. Towarzystwo przy moim stoliku jest zbyt zakochane żebym mogła na nich patrzeć mimo, że cieszę się ich szczęściem. Czułam jak swoim wzrokiem wypalam dziurę na wylot w obracającym swoją partnerkę Justinie. Każdy prosił mnie do tańca lecz odmawiałam. Gdy poszłam do stolika z jedzeniem poczułam, że ktoś stoi za mną.
- Wiesz, że cię nie poznałem? – uśmiechnął się w moją stronę mój przyjaciel – jesteś taka umm..
- Kobieca? – spojrzałam na niego – no nie jestem w zwykłej koszulce zaraz po wyjściu z łóżka – zachichotałam idąc w stronę swojego stolika.
- M-moment – Justin chwycił moją drugą dłoń – może ta kobieca Rosie zatańczy z jakimś tam gościem w garniaku?
- W sumie.. – przygryzłam wargę lekko zawstydzona – pasujesz tym garniakiem do mnie kobiecej – zachichotałam lekko.
- Wiesz, że taką najbardziej cię lubię, prawda? – spojrzał na mnie uśmiechając się tak, że na samą myśl przeszły mnie ciarki.
                Zamilkłam na naprawdę długo po tym. Szybkim ruchem odstawiłam talerzyk, a Justin już pociągnął mnie na parkiet. Delikatnie położył dłoń na mojej talii, a drugą ułożył między łopatkami nie trzymając miedzy nami zbyt dużego dystansu. Ja za to oplotłam jego szyje i delikatnie bawiłam się jego włosami na tle głowy. Czułam jak motylki w brzuchu wariują w moim brzuchu, a ja w końcu widzę sens przyjścia na tą imprezę. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, a ja czułam jak jego ciepły oddech ogrzewa moje ramiona. Chciałam zapamiętać z tego tańca każdy szczegół albo chociaż małą drobnostkę, którą zapamiętam do końca życia. Jego męski zapach był tą drobnostką, zawsze cudownie pachniał, ale tej nocy to było coś wyjątkowego. Czasem opiekuńczo nosem pocierał moje czoło i uśmiechał się czule widząc moje zakłopotanie.
- Czy ty się mnie wstydzisz? – szepnął mi po chwili do ucha – przecież jestem twoim przyjacielem.
- Nie wstydzę się – zachichotałam lekko – tylko Christina patrzy na mnie tak jakbym miała zaraz spalić mnie żywcem.
- Nie przejmuj się nią, teraz jesteśmy tylko my – przysunął mnie jeszcze bardzie do siebie – tylko ty znasz wszystkie moje sekrety. Tylko tobie mogę ufać i dziękuje ci za to, Rosie.
- Nie masz mi za co dziękować, Justin – uśmiechnęłam się lekko do niego patrząc mu w oczy – tylko ty kochałeś razem ze mną oglądać w weekendy cały maraton kreskówek na Cartoon Network w piżamce z Supermenem.
- To moja ulubiona piżama, bo dostałem ją od ciebie – uśmiechnął się – mam ci przypomnieć twoje żenujące sekrety?
- Nie mam takich Justin – zachichotałam, a Justin przysuwał się jeszcze bliżej.
- Obiecaj mi coś Rosie. Tu przy tej piosence i przy tym tańcu – jego mina z uśmiechniętej stała się bardzo poważna.
- J-Justin, postaram się obiecać na nasz ukochany maraton starych kreskówek – szepnęłam patrząc mu głęboko w jego oczy, które nawet w tym pół mroku były czymś w rodzaju karmelowej przepaści z długimi jak u kobiety rzęsami. Serio wiele lasek mu ich zazdrościło w tym czasie.
- Jeśli nikogo nie znajdziemy do trzydziestki zostaniesz moją żoną i urodzisz mi pięknego brzdąca– poczułam jak jego dłoń wędruje na szyje tak aby nie popsuć mojej zjawiskowej fryzury – obiecujesz?
- Justin, ale ty jesteś z.. – przerwał moje zdanie gdy ledwo je zaczęłam.
- Shhh, powiedz tylko czy obiecujesz – szepnął do mnie.
- Jeśli tylko ty obiecasz, że zawsze będziesz ze mną – wyciągnęłam mały palec prawej ręki – nigdy mnie już nie olejesz.
- Obiecuje – szepnął chwytając mój mały palec, a nasze twarze mimowolnie przybliżały się do siebie.
                Ta piosenka była naszą piosenką. Od tamtej pory Justin grał mi ją by przypomnieć o naszej obietnicy. Teraz pewnie zastanawiacie się czy ja mu obiecałam. Nie, chociaż już wtedy miałam zamiar wyznać mu swoje uczucia i obiecać, że wyjdę za niego mimo, że obrażona i piekląca się z wściekłości Chrisy widziała wszystko. Czułam jak mój oddech przyśpiesza tak samo jak bicie serca. Miałam wrażenie, że on też tego chce. Chcemy czegoś oboje i od tego czasu będziemy razem. Myliłam się, ponieważ wredna sucz nosząca imię Christina odciągnęła ode mnie Justina ze sztucznym uśmiechem.
- Odbijany Parker – pociągnęła go za krawat kawałek dalej i pokazała mi gest w stylu obserwuje cię.
- Odbijany – powtórzyłam jej słowa tylko bardziej złośliwie i mniej idiotycznie niż ona – obiecuje ci Justin – szepnęłam stojąc daleko od Justina.
                Gdy piosenka pozwoliła mi wykonać ruch kręcenia się jak na płycie. Czułam się wyzwolona lecz wspomnienia o tamtym balu widniałam nadal przed oczami. Po chwili nieuwagi nad ruchem upadłam dysząc ciężko, a ktoś objął mnie od tyłu. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, ale ktoś zasłonił mi usta dłonią.
- Shh, Rose to ja – usłyszałam w swoim uchu głos Jake’a – nie krzycz tylko, nie zrobię ci krzywdy – skinęłam głową na jego słowa po czym odsunął dłoń.
- Co ty tu robisz? – odwróciłam głowę patrząc mu w oczy, a nasz dystans nie był zbyt duży.
- Pięknie tańczysz, widać, że to kochasz – delikatnie położył dłoń na moim policzku po czym wyszeptał ostatnie słowa kończącej się piosenki.
                Czułam jak malutkie motylki w brzuchu zaczynają latać z zachwytu. Nigdy nikt ich nie wywoływał oprócz Justina. Nasz dystans stawał się coraz mniejszy, a uścisk Jake’a był bardziej czulszy niż zwykle. Nie wiem dlaczego, ale chciałam pocałować Jake’a Colleman’a.

____________________________________________________
Witam wszystkich x

I jak podoba się nowy rozdział? Zdziwieni postawą Rosie?
To kogo bardziej shippujecie Josie (Justin i Rosie) czy Roke'a (Jake i Rosie)?
Czekam na wasze komentarze bo: 
każdy czytelnik = komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze, bo to mnie naprawdę bardzo motywuje ♥
Wasza kochająca @hug_me_justin_b

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 17 "I'm alive !"

                Słysząc drażniące mnie brzdąkanie  na gitarze podniosłam moje powieki i zdałam sobie sprawę, że śpię na zimnej posadzce w łazience i wyszłam z niej w stronę muzyki, którą słyszałam. Podchodząc coraz bliżej mojego pokoju zdałam sobie sprawę, że to z niego dobiega muzyka.
- Możesz przestać? Głowa mi pęka – na początku nie zauważyłam osoby, która grała przez słońce, które mnie oślepiło – jak chcesz próbować być artystą to nie tu do cholery.
- Rosie już ci kiedyś mówiłem, że nie powinnaś kląć – usłyszałam znajomy głos lecz to nie był Jake tylko osoba, którą znałam jeszcze lepiej – przecież lubiłaś tą piosenkę? Mamy z nią dobre wspomnienia.
- T-to ty? – podchodząc bliżej zobaczyłam postać Justina leżącego sobie na moim łóżku, nic mu nie było, a wyglądał jak ostatniej nocy, której się widzieliśmy – ta piosenka bez ciebie nie ma sensu – szepnęłam drżącym głosem.
- No chyba nie będziesz tu płakać co? – zaśmiał się lekko i podniósł się do mnie by przytulić mnie na powitanie – „When I look AT you” to była piosenka naszego balu, pamiętasz?
- T-tak, pamiętam. Nie dotrzymałeś słowa, a obiecywałeś na mały palec – tuliłam go tak mocno – chodź, zejdziemy na dół. W końcu pokażę mamie, że nie zwariowałam – próbowałam pociągnąć go za rękę lecz Justin stawiał opór.
- J-a nie mogę iść na dół z tobą – musnął moje czoło, a jego usta wydawały się zimne jak trup przez co zadrżałam z zimna.
- D-dlaczego nie możesz? – poczułam jak ręka Justina staje się zimna, a jego ciało zmienia kolor na blady.
- Rosie, uważaj na siebie – puścił mnie z objęć i skierował się z gitarą w stronę okna – ja jestem tylko zjawą w twoim śnie.
                Po tych słowach obudziłam się z szybkim oddechem w pokoju u babci. Nadal byłam w Miami i nie wiedziałam co to wszystko ma znaczyć. Naprawdę sama zaczęłam czuć, że wariuje i potrzebuje kogoś kto nie będzie przede mną uciekał tylko spojrzy na mnie jak na tą samą Rose, która wyjechała ze Stratford. Zbiegłam szybko na boso do kuchni gdzie siedziała babcia i mama.
- Justin u mnie był – mama z babcią spojrzały na mnie ze współczującymi minami, a ja patrzyłam na nie przez zamglone  łzami oczy – co się tak gapicie?! Jestem aż tak popieprzona?! – mruknęłam zła reakcją mamy i babci, ubrałam buty po czym wybiegłam z domu.
- Rosie, pada – babcia wybiegła za mną na ganek, a ja pobiegłam dalej by chociaż przez chwilę nie widzieć ich litościwych min, które od dobrego tygodnia zaczynają mnie irytować.
                Padało nadzwyczajnie bardzo, a to rzadkość w tym klimacie. Szłam w strugach deszczu i nikt nie mógł zauważyć, że płaczę, bo deszcz teraz mógł to ukryć. Idąc ciągle przed siebie widziałam jak moje ubranie przemaka, a z moich włosów sączą się leniwie kropelki deszczu. Czułam się tak samo ponuro jak pogoda, którą spotkałam na dworze. Na ulicach nie było nikogo tylko w oknach domów można było spotkać przytknięte do nich twarze dzieci, które były tak samo smutne z  powodu złej pogody jak ja ze względu na utratę mojej miłości. Wtedy przez strugi deszczu zauważyłam stację paliw, na którą postanowiłam iść i kupić kilka rzeczy. Weszłam na nią, a gdy kasjerka zauważyła mnie zza lady sama nie wiedziała co powiedzieć.
- Dzień dobry – burknęłam smętnie i delikatnie jeszcze pociągałam nosem przez płacz.
- Dzień dobry kochanie – spojrzała na mnie z miną litościwego pieska – co ci podać?
- Dwa kubki lodów czekoladowych, puszkę coli – moją uwagę przykuło stanowisko za kobietą, gdzie można było spotkać kondomy, aspirynę i żyletki.
- Bardzo przemokłaś – zaczęła nabijać produkty na malutką kasę sklepową – nie jest ci zimno?
- N-nie, mogła bym poprosić coś jeszcze? – mój wzrok ciągle był skierowany na stanowisko za nią.
- Oczywiście słonko – uśmiechnęła się i pokierowała się za moim wzrokiem – paczka wystarczy? – podniosła jedną paczkę prezerwatyw.
- Nie, to mi nie potrzebne – zaśmiałam się lekko zawstydzona – chciałabym jedną żyletkę – szepnęłam zawstydzona.
- Oczywiście – skinęła głową i podała mi ją opakowaną sterylnie w malutkim niebieskim opakowaniu – a to gratis – podała mi z uśmiechem na kształt worka do śmieci płaszcz przeciwdeszczowy – żebyś się nie zaziębiła.
                 W małej kieszonce spodenek, w których spałam znajdowało się jeszcze jakieś 10$, które zawsze miałam na wszelki wypadek. Podałam je sprzedawczyni i po założeniu płaszcza przeciwdeszczowego ruszyłam w kierunku domu babci. Moje myśli ciągle dręczył sen z dziś i świadomość, że nikt nie chce zabrać mnie na pogrzeb Justina. Nienawidziłam wszystkich za to bardzo, a moja chęć zemsty była większa niż wtedy gdy Christina wysypała mi całe spagetti na mój kochany  t-shirt  ze znaczkiem mojej ulubionej drużyny hokejowej Toronto Maple Leafs. Wtedy miałam ochotę wydrapać jej oczy, a Justin tylko patrzył na to bez żadnej emocji. Weszłam do domu i zobaczyłam, że kuchnia jest pusta.
- Jest ktoś w domu? – rozejrzałam się po parterze – mamo? Ali? – zdjęłam przemoczone od deszczu trampki i płaszcz.
                Weszłam na górę jak najszybciej i wzięłam suche, cieplejsze ciuchy, po czym udałam się do łazienki. Wzięłam długą i ciepłą kąpiel żeby się tylko nie rozchorować, a pod prysznicem chyba jak każdemu włącza się taki filozoficzny tok myślenia. Rozmyślałam nad tym dlaczego muszą trzymać mnie z dala od Justina. Wtedy dopiero wpadłam na to, że to tata nie pozwolił na mój przyjazd. To on nie lubił Justina, bo uważał, że jest grajkiem, który będzie grał pod naszym teatrem i nic w życiu nie osiągnie.
                Wychodząc spod prysznica szybko zaczęłam zmierzać do swojego pokoju by nie nawiązywać jakiegokolwiek kontaktu czy rozmowy. Wtem poczułam jak pod moją stopą znajduje się pewien przedmiot. Podniosłam go,  to był mój dziennik, który było pognieciony i niezadbany.
- Przepraszam cię – podniosłam go i przytuliłam do siebie – powinnam o ciebie zadbać, a nie rzucać w nich tobą. Teraz już będę o ciebie dbać, obiecuje.
                Otworzyłam drzwi pokoju i zauważyłam jaki bałagan tu panuje. Zaczęłam sprzątać tak po prostu dla zabicia czasu, a po tak długiej przeprawie w jakim stanie był ten pokój nikt nie nadjeżdżał na podjazd domu. Usiadłam na łóżko i wyrwałam z niego kilka kartek: dla babci, mamy, Caitlin, Megan, Alison i Jake’a. Dla każdego napisałam odrębny list co przeżyłam razem z nim i za co im dziękuje. Tylko każde zakończenie było takie samo. Zaczęłam bać się bycia samemu, a moje myśli mnie przerastały.
Przepraszam, ale chciałam z wami pożegnać się inaczej lecz sytuacja troszkę się skomplikowała i ja już nie mam dla kogo żyć. Kocham was i dziękuję za każdy spędzony dzień.
                Zostawiłam listy na moim idealnie posłanym łóżku i jak omamiona skierowałam się w kierunku łazienki. Usiadłam na zimną posadzkę w pomieszczeniu. Oddychałam szybko i wybrałam numer do Justina.
- Ostatnia wiadomość i wtedy już będziemy ze sobą na zawsze – powiedziałam w trakcie sygnałów.
- Hej, tu Justin po sygnale zostaw miłą wiadomość, a na pewno oddzwonię – odezwała się sekretarka.
- Hej Justin, wiem,  że nie powinnam już zapychać ci poczty, ale chce ci powiedzieć, że bardzo mi ciebie brakuje – spojrzałam na moje spodenki , w których była żyletka – niedługo się spotkamy, pamiętaj, że jesteś dla mnie bardzo ważny – mówiłam drżącym głosem w słuchawkę – śniłeś mi się i przypomniałeś mi dziś o balu. To było cudowne, dziękuje ci za wszystko. Do zobaczenia wkrótce.
                Odłożyłam telefon obok siebie, a żyletkę rozpakowałam. Patrzyłam na nią zrozpaczona, a obraz znowu zamazywały mi łzy przez co było mi trudno. Po chwili poczułam tylko jak z mojego lewego nadgarstka płynie krew. Gdy poczułam w ustach gorzki smak, a w głowie zaczęło mi się kręcić jak po ogromnej karuzeli w wesołym miasteczku. Usłyszałam, że dostałam nową wiadomość. W sumie to nie chciałam jej odczytywać, ale coś mnie tknęło żeby podnieść telefon i zobaczyć kto to. Ręką zaczęła mnie strasznie piec, a krew zaczęła się nasilać więc ostatnimi siłami podniosłam go i odblokowałam ekran blokady. Moje serce zaczęło bić szybciej, a treść sms-a po prostu był jak z jakiegoś filmu romantycznego tylko ta sytuacja się lekko do tego nie nadawała. W głowie ciągle powtarzałam jego treść.
Od: Justin
Rosie nie daj się zwieść ludziom. Ja żyję! Szukaj mnie dalej proszę teraz ja cię potrzebuje. Przecież ci obiecałem prawda? Nie rób nic głupiego!
                Nie mogłam uwierzyć w to co stało się przed chwilą, ale teraz już wiedziałam, że Justin żyje i muszę mu pomóc. Tylko on wiedział o obietnicy na mały palec i nikomu by jej nie powiedział. Wierzyłam mu, w końcu go kochałam. Wstałam bardzo chwiejnie na korytarz i zaczęłam nawoływać kogokolwiek. Teraz miałam powód, dla którego znowu mogłam żyć. Widziałam teraz przed oczami spokojnego i bezpiecznego Justina, który potrzebuje mnie i tego bym to ja mu mogła pomóc. Moje ciało było słabe abym mogła wykonywać jakiekolwiek ruchy. Rana była mała, ale za to bardzo głęboka. Pomyślałam więc o apaszce, która mogą by chociaż na chwilę zatrzymać krwotok i wtedy wezwać pomoc.

- Pomocy! – mruknęłam słabo prawie niesłyszalnie – Justin żyje – upadłam na podłogę przed moim pokojem tracąc przytomność.

_______________________________________________________________
Witam wszystkich!
No i jak wam się podoba mały zwrot akcji? :)
Wstawiam wam ten rozdział ze względu na to,że przyszły tydzień jest tak szalony, że nawet troszkę nie mam ochoty o tym myśleć :D
Bardzo wam dziękuje za 3k wyświetleń! Jesteście cudowni po prostu ♥
Jeśli podoba wam się moje ff to wpiszcie się do moich informowanych o tutaj :)
Jeśli chcesz napisać coś o missing na tt po prstu dodaj do tweeta #missingffpl będę wdzięczna ♥
A no i złota zasada:
Czytasz = komentujesz 
Czekająca na motywujące ją kometarze @hug_me_justin_b