niedziela, 21 września 2014

Rozdział 11 "Welcome to Floryda"


                Tej nocy ponownie śnił mi się Justin, więc obudziłam się z łzami w oczach. I pomyśleć, że nie ma go już ze mną 28 dni, a ja nadal zrobiłabym dla niego wszystko aby się odnalazł – pomyślałam wstając leniwie z łóżka i otarłam zmęczoną twarz, poszurałam do łazienki by otrzeźwić się przed kilku godzinną podróżą. Zanim jednak weszłam pod prysznic porozciągałam się i potem już poczułam jak krople ciepłej wody pieszczą moje ciało, uwielbiałam brać prysznice, bo pod nimi mogłam najwięcej rozmyślać i odciąć się od innych spraw które mnie nurtują. Po dłuższym prysznicu założyłam wygodnie ciuchy i zbiegłam na dół gdzie mama biegała jak poparzona by jak najlepiej przygotować mnie do podróży.
- Mamo, spokojnie – musnęłam na przywitanie jej policzek – jadę do babci tam niczego mi nie zabraknie – wyjęłam z lodówki butelkę mleka, a z szafki moje ukochane czekoladowe płatki.
- Kochanie, ale to długi lot – westchnęła zmartwiona moim podejściem – przecież nie wiesz jak będzie w podróży, ostatnio leciałaś samolotem mając jakieś dziesięć lat – uśmiechnęła się na to wspomnienie – byłaś taka podekscytowana lotem.
- Pamiętam to mamoo – uśmiechnęłam się siadając z miską płatków do białego stołu w kuchni – miałam takie słodkie dwa kucyki które mi zrobiłaś, a ja w ręce trzymałam mojego ukochanego misia – zachichotałam.
- Byłaś słodkim dzieckiem, córeczko – usiadła naprzeciw mnie – myślę, że to dobry pomysł, bo odetniesz się trochę od tej całej sytuacji, ale martwię się o to, że będziesz tak daleko od domu – złapała moją rękę.
- Mamo, tam zajmą się mną babcia i Alison, nie martw się – uśmiechnęłam się do niej lekko.
                Czas tak szybko upłynął, że byłam już na lotnisku w Atlancie, stałam nad tą ogromną tablicą lotów. Oglądając ludzi na lotnisku aż łza się w oku kręci. Jedni się witają rzucając się sobie w objęcia i najczęściej kobieta wybucha płaczem, a mężczyzna trzyma ją silnie by czuła jego obecność natomiast kolejni żegnają się i także płaczą nie mogąc wypuścić się z silnego uścisku świadczącego o bliskości. Uśmiechałam się widząc to wszystko z ławki i czekałam na mamę aż wróci z moim biletem który poszła sprawdzić do kasy.
- Wszystko okay, córeczko. Twój lot jest za dwadzieścia minut – usiadła obok mnie i trzymała mój bagaż – musimy iść by sprawdzili wszystko, Rose.
- U-umm.. jasne już, chodźmy stąd – założyłam na plecy mój bagaż podręczny w którym było kilka ciuchów, moje ukochane książki Johna Greena i telefon z słuchawkami żeby po prostu miała co robić.
                Po tym jak sprawdzili moje bagaże i mnie, mama już nie mogła przejść dalej więc pożegnałyśmy się wcześniej . Przytuliłam ją mocno i ucałowałam w czoło.
- Wiem, że często ci tego nie mówię, a szkoda i chyba zacznę to częściej powtarzać..kocham Cię, mamo bardzo mocno i dziękuje ci za to, że byłaś ze mną przed te 28 dni i tak spokojnie to wytrzymałaś, teraz z Alice sobie trochę odpoczniecie u cioci na wsi – tuliłam ją, a łzy ściskały mi gardło.
- Moja maleńka, Rose – szepnęła by ukryć to, że właśnie się rozpłakała – ja też cię kocham i jestem dumna z każdego twojego sukcesu i tego ile poświęcasz swoim przyjaciołom, jestem bardzo dumna z mojej małej, ale już takiej dojrzałej córeczki – tuliła mnie mocno.
- Mamo, nie jestem taka mała – otarłam jej łzy – mam już prawie 19 lat i w październiku idę na studia, wiesz? – uśmiechnęłam się do niej i otarłam jej łzy.
- Wiem, słonko – uśmiechnęła się do mnie – ale dla mnie zawsze będziesz moją małą Rosie której robiłam kucyki i prowadziłam do szkoły.
- Albo podnosiłaś z rowerka – zachichotałam, a z głośników wygłaszali mój lot – idę mamo, kocham was i ucałuj Alice ode mnie – pokiwałam jej, a przed samym wyjściem do samolotu wsiał plakat ogłaszający zaginięcie Justina – odnajdę cię Jusy, choćby nie wiem co – szepnęłam do plakatu.
                Wychodząc z lotniska nadal miałam to zdjęcie przed oczami nawet pamiętam kiedy to zdjęcie było zrobione. Siadając na swoim miejscu zamknęłam oczy i słuchałam jak stewardessa tłumaczy zasady bezpieczeństwa w samolocie. Siedziałam koło  miłej, starszej pani która tylko robiła na drutach albo czytała jakieś przepisy w gazetkach kulinarnych.
- Justin teraz ty – zaśmiałam się uwalniając się z jego objęć – nie chce wyjść czerwona na tym zdęciu specjalnie układałam dziś włosy.
- Ja nie potrzebuje układania włosów by wyjść świetnie, ty tak samo – mrugnął do mnie siadając na krześle – jak mam się uśmiechnąć panie Hook?
- Tak by nie zabić swojej dziewczyny uśmiechem, panie Bieber – zaśmiał się ustawiając obiektyw.
- Ale my nie – Justin wtrącił mi się w połowie zdania przez co zarumieniłam się delikatnie.
- Dobrze panie Hook – spojrzał na mnie, a następnie w obiektyw który zrobił mu cudowne zdjęcie, wyglądał na nim przepięknie, uśmiech i wszystko inne układało się w cudowną całość, nawet laski mogły pozazdrościć mu tego zdjęcia po moim zdjęciu chcieliśmy już wychodzić lecz pan Hook mruknął coś pod nosem.
- Dzieciaki poczekajcie, a może zrobię wam zdjęcie takie na pamiątkę co? – uśmiechnął się do nas – w końcu licealna miłość nie zdarza się codziennie, prawda?
- No w sumie racja, Rosie chodź – pociągnął mnie na małe krzesełko.
- No i niby jak ja mam tu usiąść co? – mruknęłam na niego, a on cały czas się uśmiechał.
- Tu – pociągnął mnie na kolana i objął w talii na co moje rumieńce ponownie się pojawiły – moja dziewczyno – szepnął mi do ucha.
                Lampa błyskowa jakby ocknęła mnie z tego wspomnienia, jak najszybciej wyjęłam „Papierowe miasta” w którym trzymałam to zdjęcie i odwróciłam je.
Dla najlepszej dziewczyny którą miałem w tym liceum :D Dziękuje Ci za to, że pozwoliłaś mi się do siebie dosiąść na tej lekcji muzyki, nigdy ci tego nie zapomnę J Rosie, zawsze tu jestem pamiętaj! Okay?
- Okay, Justin – szepnęłam cicho, a zdjęcie spłynęło kilka moich łez.
- Myślałam, że takie miłości już się nie zdarzają w tych czasach bezduszności i obojętności na czyjeś uczucia – rzekł do mnie starszy głos.
- Ale to nie tak – szepnęłam do niej cicho lecz ona już tego nie usłyszała – ja go kocham, a go nie ma.
                Postanowiłam zacząć czytać po raz kolejny „Gwiazd naszych wina”, ponieważ  ten lot samolotem robił taki klimat i postanowiłam, że poczytam to ponownie, ale także lubiłam czytać z Justinem ją na role, on był Augustusem, a ja Hazel Grace którą Justin wprost uwielbiał i powiedział, że kiedyś za taką wyjdzie, a ja marzyłam aby wyjść za takiego wspaniałego Gusa.
                Podróż do końca minęła z książką bardzo szybko i nawet nie bałam się lądowania jak dawniej. Wchodząc na lotnisko na Florydzie poczułam przyjemny wiatr klimatyzacji który akurat w tym obszarze bardzo się przydaje. Już zapomniałam jak gorąco jest w tym stanie USA, nade mną wisiał ogromny napis Witamy na Flordydzie, Miami  uśmiechnęłam się mimowolnie przypominając sobie swoje dzieciństwo.
- Rose! – podbiegła do mnie dziewczyna z krótko ostrzyżonymi włosami z bardzo jasnymi oczami, zawsze poznam ją po tych morskich oczach.
- Ali! – przytuliłam ją zrzucając cały bagaż z rąk – jejku, ale wydoroślałaś. Nie poznałabym cię gdyby nie te oczy.
- Ty też bardzo się zmieniłaś – tuliła mnie mocno do siebie – ale świetnie wyglądasz kuzyneczko.
- A stęskniłaś się chociaż trochę za smarkulą? – zachichotałam puszczając ją z objęć.
-No jasne, że tak. Wszyscy się stęskniliśmy, Rose – pomogła mi zabrać mój bagaż i ruszyliśmy w stronę wyjścia – a gdzie jest babcia?
- Jest w domu, przygotowuje obiad – uśmiechnęła się do mnie.
Alison była cudowna po prostu ideał kobiety dla każdego chłopaka. Moja kuzynka była zawsze drobna nawet jako dziewczynka, ale teraz to dodaje jej uroku. Rodzina Parker zawsze charakteryzowały jasne oczy których ja nie odziedziczyłam, w sumie jedyna rzecz którą mogłabym mieć po ojcu, a jej nie mam tylko tego żałuje. Była ubrana w zwiewną białą sukienkę do kolan na grubszych ramiączkach, a na nogach błękitne japonki które dopełniały ją. Nigdy nie sądziłam, że Ali będzie tak kobieca, bo nigdy na to nie wskazywało. Ostatni raz gdy się widziałyśmy wyglądała jak ja teraz, ale lepiej jest jej tak jak teraz.
- To co Rose? Masz kogoś w Stratford? No, bo wiesz tu u nas w Miami jest pełno ślicznych chłopaków – spojrzała na mnie skupiając się na drodze którą pokonywałyśmy do domku babci.
- Nie, nie mam nikogo – patrzyłam na nią spod mojego dziennika który właśnie otworzyłam.
- Pamiętasz Jake’a ? Polubiliście się gdy byłaś tu na święta – uśmiechnęła się lekko na wszystkie wspomnienia które przychodziły jej do głowy.
- Chyba kojarzę, a może i nie – wyjęłam długopis i przewróciłam stronę aby coś napisać.
- Teraz Jake bardzo się zmienił, jest taki inny. Powiem ci, że wyprzystojniał…
                Ali była znana z tego, że uwielbia gadać po prostu buzia jej się nie zamyka i to także jej pozostało. Ja jednak skupiłam się na pisaniu tego co właśnie się stało  aby Justin niczego nie opuścił po prostu postanowiłam wszystko opisywać w moim dzienniku.
29 July
Nie ma cię ze mną już 28 dni i bardzo tęsknie Justin, ale wiesz co się stało? Mama namówiła mnie po tym pobiciu żebym poleciała do babci na Florydę i tam mam odpocząć. Tak, leciałam sama i nie, nie bałam się lądowania. Pamiętasz jak nabijałeś się z Augustusa, że bał się wznoszenia nad ziemie? Jestem ciekawa jak ty byś zareagował na lot samolotem, chciałabym to zobaczyć. Obiecaj mi, że kiedyś gdzieś razem polecimy okay? Nie przestanę cię szukać choćby nie wiem co tylko pomóż mi trochę i daj znak, że żyjesz, bo ja nadal na ciebie czekam. Babcia już nie może się mnie doczekać, a Ali już włączyła swoją trajkotkę. Tęsknie i czekam, twoja Rose umierająca z upału.
- Fajnie co? – Alison właśnie skończyła swoje prawie pół godzinne opowiadanie i zatrzymała się pod domem babci.
- Taak, Ali super – byłam zmieszana tym jak bardzo się wyłączyłam i wysiadłam z samochodu.
                Babcia czekała już na nas z niecierpliwością na ganku domu. Domek nie był duży, w sam raz by pomieścić trzy kobiety takie jak my. Czerwony dach pasował do białego koloru ścian i schodów. Czuć było rodzinną atmosferę mimo tego, że dziadek nie żył już jakieś 15 lat, babcia była zawsze dziadkiem i babcią w jednym. Potrafiła naprawić kran w kuchni, ale też zrobić piękny sweter na drutach.
- Moje maleństwo – przytuliła mnie i ucałowała czoło – witaj w domu – szepnęła mi do ucha.
- No już nie takie maleństwo, babuniu – uśmiechnęłam się lekko tuląc ja mocno.
- No racja, wyrosłaś już troszkę – weszłyśmy do domu – to co jesteś głodna tak, Rosie? – przyglądała mi się z uśmiechem.
- Tak, jesteśmy bardzo głodne – przytuliła mnie  do swojego boku Alison – pomogę ci zanieść te bagaże do twojego pokoju, a potem zjemy w ogrodzie zgoda?
- Mhm, zgoda – uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam do pokoju który wskazała mi Alison.
                Pokój był większy niż mój, a w nim wszystko co było mi potrzebne duża szafa, odtwarzacz mp3 i ogromne, wygodne łóżko na które rzuciłam się zaraz po zrzuceniu bagażu. Chłodna kołdra była tak przyjemna na upał który panował na dworze, że miałam ochotę zostać w niej już do końca dnia.
- Rose, no chodź – Alison wyciągnęła mnie z chłodniej kołdry – przyzwyczaisz się do upału, daj sobie kilka dni, a teraz położysz się pod palmami na hamaku i odpoczniesz – zeszłyśmy na dół i od razu położyłam się na hamaku, a Alison pobiegła na chwilę do babci.
                Spojrzałam na morze które było widać z hamaka na którym leżałam, a obok ogrodu babci biegł chłopak zupełnie podobny do Justina. Podniosłam się szybko i zeszłam z hamaka ogniąc z chłopakiem.
- Justin poczekaj! – czułam napływające łzy do moich oczu – nie biegnij tak szybko, Justin!
_________________________________
Hejka x
Mam nadzieje, że rozdział się podoba ♥
Przepraszam, że nic nie dodałam nic w zeszłym tygodniu, ale rozchorowałam się i nie dałam rady :(
Dodałam nowych bohaterów, podobają się? :)
kochająca was @hug_me_justin_b

3 komentarze:

  1. jej taki kochany i przygnębiający tak mi szkoda Rose ;c kiedy Jus się znajdzie ;cc prawie się popłakałam jak ona zaczęła biec za tym chłopakiem ;x biedactwo ;'c czekam z niecierpliwością na nn xoxo

    OdpowiedzUsuń