niedziela, 21 września 2014

Rozdział 11 "Welcome to Floryda"


                Tej nocy ponownie śnił mi się Justin, więc obudziłam się z łzami w oczach. I pomyśleć, że nie ma go już ze mną 28 dni, a ja nadal zrobiłabym dla niego wszystko aby się odnalazł – pomyślałam wstając leniwie z łóżka i otarłam zmęczoną twarz, poszurałam do łazienki by otrzeźwić się przed kilku godzinną podróżą. Zanim jednak weszłam pod prysznic porozciągałam się i potem już poczułam jak krople ciepłej wody pieszczą moje ciało, uwielbiałam brać prysznice, bo pod nimi mogłam najwięcej rozmyślać i odciąć się od innych spraw które mnie nurtują. Po dłuższym prysznicu założyłam wygodnie ciuchy i zbiegłam na dół gdzie mama biegała jak poparzona by jak najlepiej przygotować mnie do podróży.
- Mamo, spokojnie – musnęłam na przywitanie jej policzek – jadę do babci tam niczego mi nie zabraknie – wyjęłam z lodówki butelkę mleka, a z szafki moje ukochane czekoladowe płatki.
- Kochanie, ale to długi lot – westchnęła zmartwiona moim podejściem – przecież nie wiesz jak będzie w podróży, ostatnio leciałaś samolotem mając jakieś dziesięć lat – uśmiechnęła się na to wspomnienie – byłaś taka podekscytowana lotem.
- Pamiętam to mamoo – uśmiechnęłam się siadając z miską płatków do białego stołu w kuchni – miałam takie słodkie dwa kucyki które mi zrobiłaś, a ja w ręce trzymałam mojego ukochanego misia – zachichotałam.
- Byłaś słodkim dzieckiem, córeczko – usiadła naprzeciw mnie – myślę, że to dobry pomysł, bo odetniesz się trochę od tej całej sytuacji, ale martwię się o to, że będziesz tak daleko od domu – złapała moją rękę.
- Mamo, tam zajmą się mną babcia i Alison, nie martw się – uśmiechnęłam się do niej lekko.
                Czas tak szybko upłynął, że byłam już na lotnisku w Atlancie, stałam nad tą ogromną tablicą lotów. Oglądając ludzi na lotnisku aż łza się w oku kręci. Jedni się witają rzucając się sobie w objęcia i najczęściej kobieta wybucha płaczem, a mężczyzna trzyma ją silnie by czuła jego obecność natomiast kolejni żegnają się i także płaczą nie mogąc wypuścić się z silnego uścisku świadczącego o bliskości. Uśmiechałam się widząc to wszystko z ławki i czekałam na mamę aż wróci z moim biletem który poszła sprawdzić do kasy.
- Wszystko okay, córeczko. Twój lot jest za dwadzieścia minut – usiadła obok mnie i trzymała mój bagaż – musimy iść by sprawdzili wszystko, Rose.
- U-umm.. jasne już, chodźmy stąd – założyłam na plecy mój bagaż podręczny w którym było kilka ciuchów, moje ukochane książki Johna Greena i telefon z słuchawkami żeby po prostu miała co robić.
                Po tym jak sprawdzili moje bagaże i mnie, mama już nie mogła przejść dalej więc pożegnałyśmy się wcześniej . Przytuliłam ją mocno i ucałowałam w czoło.
- Wiem, że często ci tego nie mówię, a szkoda i chyba zacznę to częściej powtarzać..kocham Cię, mamo bardzo mocno i dziękuje ci za to, że byłaś ze mną przed te 28 dni i tak spokojnie to wytrzymałaś, teraz z Alice sobie trochę odpoczniecie u cioci na wsi – tuliłam ją, a łzy ściskały mi gardło.
- Moja maleńka, Rose – szepnęła by ukryć to, że właśnie się rozpłakała – ja też cię kocham i jestem dumna z każdego twojego sukcesu i tego ile poświęcasz swoim przyjaciołom, jestem bardzo dumna z mojej małej, ale już takiej dojrzałej córeczki – tuliła mnie mocno.
- Mamo, nie jestem taka mała – otarłam jej łzy – mam już prawie 19 lat i w październiku idę na studia, wiesz? – uśmiechnęłam się do niej i otarłam jej łzy.
- Wiem, słonko – uśmiechnęła się do mnie – ale dla mnie zawsze będziesz moją małą Rosie której robiłam kucyki i prowadziłam do szkoły.
- Albo podnosiłaś z rowerka – zachichotałam, a z głośników wygłaszali mój lot – idę mamo, kocham was i ucałuj Alice ode mnie – pokiwałam jej, a przed samym wyjściem do samolotu wsiał plakat ogłaszający zaginięcie Justina – odnajdę cię Jusy, choćby nie wiem co – szepnęłam do plakatu.
                Wychodząc z lotniska nadal miałam to zdjęcie przed oczami nawet pamiętam kiedy to zdjęcie było zrobione. Siadając na swoim miejscu zamknęłam oczy i słuchałam jak stewardessa tłumaczy zasady bezpieczeństwa w samolocie. Siedziałam koło  miłej, starszej pani która tylko robiła na drutach albo czytała jakieś przepisy w gazetkach kulinarnych.
- Justin teraz ty – zaśmiałam się uwalniając się z jego objęć – nie chce wyjść czerwona na tym zdęciu specjalnie układałam dziś włosy.
- Ja nie potrzebuje układania włosów by wyjść świetnie, ty tak samo – mrugnął do mnie siadając na krześle – jak mam się uśmiechnąć panie Hook?
- Tak by nie zabić swojej dziewczyny uśmiechem, panie Bieber – zaśmiał się ustawiając obiektyw.
- Ale my nie – Justin wtrącił mi się w połowie zdania przez co zarumieniłam się delikatnie.
- Dobrze panie Hook – spojrzał na mnie, a następnie w obiektyw który zrobił mu cudowne zdjęcie, wyglądał na nim przepięknie, uśmiech i wszystko inne układało się w cudowną całość, nawet laski mogły pozazdrościć mu tego zdjęcia po moim zdjęciu chcieliśmy już wychodzić lecz pan Hook mruknął coś pod nosem.
- Dzieciaki poczekajcie, a może zrobię wam zdjęcie takie na pamiątkę co? – uśmiechnął się do nas – w końcu licealna miłość nie zdarza się codziennie, prawda?
- No w sumie racja, Rosie chodź – pociągnął mnie na małe krzesełko.
- No i niby jak ja mam tu usiąść co? – mruknęłam na niego, a on cały czas się uśmiechał.
- Tu – pociągnął mnie na kolana i objął w talii na co moje rumieńce ponownie się pojawiły – moja dziewczyno – szepnął mi do ucha.
                Lampa błyskowa jakby ocknęła mnie z tego wspomnienia, jak najszybciej wyjęłam „Papierowe miasta” w którym trzymałam to zdjęcie i odwróciłam je.
Dla najlepszej dziewczyny którą miałem w tym liceum :D Dziękuje Ci za to, że pozwoliłaś mi się do siebie dosiąść na tej lekcji muzyki, nigdy ci tego nie zapomnę J Rosie, zawsze tu jestem pamiętaj! Okay?
- Okay, Justin – szepnęłam cicho, a zdjęcie spłynęło kilka moich łez.
- Myślałam, że takie miłości już się nie zdarzają w tych czasach bezduszności i obojętności na czyjeś uczucia – rzekł do mnie starszy głos.
- Ale to nie tak – szepnęłam do niej cicho lecz ona już tego nie usłyszała – ja go kocham, a go nie ma.
                Postanowiłam zacząć czytać po raz kolejny „Gwiazd naszych wina”, ponieważ  ten lot samolotem robił taki klimat i postanowiłam, że poczytam to ponownie, ale także lubiłam czytać z Justinem ją na role, on był Augustusem, a ja Hazel Grace którą Justin wprost uwielbiał i powiedział, że kiedyś za taką wyjdzie, a ja marzyłam aby wyjść za takiego wspaniałego Gusa.
                Podróż do końca minęła z książką bardzo szybko i nawet nie bałam się lądowania jak dawniej. Wchodząc na lotnisko na Florydzie poczułam przyjemny wiatr klimatyzacji który akurat w tym obszarze bardzo się przydaje. Już zapomniałam jak gorąco jest w tym stanie USA, nade mną wisiał ogromny napis Witamy na Flordydzie, Miami  uśmiechnęłam się mimowolnie przypominając sobie swoje dzieciństwo.
- Rose! – podbiegła do mnie dziewczyna z krótko ostrzyżonymi włosami z bardzo jasnymi oczami, zawsze poznam ją po tych morskich oczach.
- Ali! – przytuliłam ją zrzucając cały bagaż z rąk – jejku, ale wydoroślałaś. Nie poznałabym cię gdyby nie te oczy.
- Ty też bardzo się zmieniłaś – tuliła mnie mocno do siebie – ale świetnie wyglądasz kuzyneczko.
- A stęskniłaś się chociaż trochę za smarkulą? – zachichotałam puszczając ją z objęć.
-No jasne, że tak. Wszyscy się stęskniliśmy, Rose – pomogła mi zabrać mój bagaż i ruszyliśmy w stronę wyjścia – a gdzie jest babcia?
- Jest w domu, przygotowuje obiad – uśmiechnęła się do mnie.
Alison była cudowna po prostu ideał kobiety dla każdego chłopaka. Moja kuzynka była zawsze drobna nawet jako dziewczynka, ale teraz to dodaje jej uroku. Rodzina Parker zawsze charakteryzowały jasne oczy których ja nie odziedziczyłam, w sumie jedyna rzecz którą mogłabym mieć po ojcu, a jej nie mam tylko tego żałuje. Była ubrana w zwiewną białą sukienkę do kolan na grubszych ramiączkach, a na nogach błękitne japonki które dopełniały ją. Nigdy nie sądziłam, że Ali będzie tak kobieca, bo nigdy na to nie wskazywało. Ostatni raz gdy się widziałyśmy wyglądała jak ja teraz, ale lepiej jest jej tak jak teraz.
- To co Rose? Masz kogoś w Stratford? No, bo wiesz tu u nas w Miami jest pełno ślicznych chłopaków – spojrzała na mnie skupiając się na drodze którą pokonywałyśmy do domku babci.
- Nie, nie mam nikogo – patrzyłam na nią spod mojego dziennika który właśnie otworzyłam.
- Pamiętasz Jake’a ? Polubiliście się gdy byłaś tu na święta – uśmiechnęła się lekko na wszystkie wspomnienia które przychodziły jej do głowy.
- Chyba kojarzę, a może i nie – wyjęłam długopis i przewróciłam stronę aby coś napisać.
- Teraz Jake bardzo się zmienił, jest taki inny. Powiem ci, że wyprzystojniał…
                Ali była znana z tego, że uwielbia gadać po prostu buzia jej się nie zamyka i to także jej pozostało. Ja jednak skupiłam się na pisaniu tego co właśnie się stało  aby Justin niczego nie opuścił po prostu postanowiłam wszystko opisywać w moim dzienniku.
29 July
Nie ma cię ze mną już 28 dni i bardzo tęsknie Justin, ale wiesz co się stało? Mama namówiła mnie po tym pobiciu żebym poleciała do babci na Florydę i tam mam odpocząć. Tak, leciałam sama i nie, nie bałam się lądowania. Pamiętasz jak nabijałeś się z Augustusa, że bał się wznoszenia nad ziemie? Jestem ciekawa jak ty byś zareagował na lot samolotem, chciałabym to zobaczyć. Obiecaj mi, że kiedyś gdzieś razem polecimy okay? Nie przestanę cię szukać choćby nie wiem co tylko pomóż mi trochę i daj znak, że żyjesz, bo ja nadal na ciebie czekam. Babcia już nie może się mnie doczekać, a Ali już włączyła swoją trajkotkę. Tęsknie i czekam, twoja Rose umierająca z upału.
- Fajnie co? – Alison właśnie skończyła swoje prawie pół godzinne opowiadanie i zatrzymała się pod domem babci.
- Taak, Ali super – byłam zmieszana tym jak bardzo się wyłączyłam i wysiadłam z samochodu.
                Babcia czekała już na nas z niecierpliwością na ganku domu. Domek nie był duży, w sam raz by pomieścić trzy kobiety takie jak my. Czerwony dach pasował do białego koloru ścian i schodów. Czuć było rodzinną atmosferę mimo tego, że dziadek nie żył już jakieś 15 lat, babcia była zawsze dziadkiem i babcią w jednym. Potrafiła naprawić kran w kuchni, ale też zrobić piękny sweter na drutach.
- Moje maleństwo – przytuliła mnie i ucałowała czoło – witaj w domu – szepnęła mi do ucha.
- No już nie takie maleństwo, babuniu – uśmiechnęłam się lekko tuląc ja mocno.
- No racja, wyrosłaś już troszkę – weszłyśmy do domu – to co jesteś głodna tak, Rosie? – przyglądała mi się z uśmiechem.
- Tak, jesteśmy bardzo głodne – przytuliła mnie  do swojego boku Alison – pomogę ci zanieść te bagaże do twojego pokoju, a potem zjemy w ogrodzie zgoda?
- Mhm, zgoda – uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam do pokoju który wskazała mi Alison.
                Pokój był większy niż mój, a w nim wszystko co było mi potrzebne duża szafa, odtwarzacz mp3 i ogromne, wygodne łóżko na które rzuciłam się zaraz po zrzuceniu bagażu. Chłodna kołdra była tak przyjemna na upał który panował na dworze, że miałam ochotę zostać w niej już do końca dnia.
- Rose, no chodź – Alison wyciągnęła mnie z chłodniej kołdry – przyzwyczaisz się do upału, daj sobie kilka dni, a teraz położysz się pod palmami na hamaku i odpoczniesz – zeszłyśmy na dół i od razu położyłam się na hamaku, a Alison pobiegła na chwilę do babci.
                Spojrzałam na morze które było widać z hamaka na którym leżałam, a obok ogrodu babci biegł chłopak zupełnie podobny do Justina. Podniosłam się szybko i zeszłam z hamaka ogniąc z chłopakiem.
- Justin poczekaj! – czułam napływające łzy do moich oczu – nie biegnij tak szybko, Justin!
_________________________________
Hejka x
Mam nadzieje, że rozdział się podoba ♥
Przepraszam, że nic nie dodałam nic w zeszłym tygodniu, ale rozchorowałam się i nie dałam rady :(
Dodałam nowych bohaterów, podobają się? :)
kochająca was @hug_me_justin_b

niedziela, 7 września 2014

Rozdział 10 "Dear Alison"

                    Mając zamknięte oczy słyszałam tylko  swój szybki oddech, a moje nogi nie  były w stanie wykonać żadnego ruchu. Złapałam się za nos by sprawdzić czy nie jest złamany, na szczęście nie był nie uszkodziła go na tyle. Nawet nie miałam siły by kogoś zawołać, bo brakowało mi oddechu przez to jak mój brzuch został skopany przez dziewczynę której imię to Lisa, miałam teraz miliony pytań do Justina i chciałam odpowiedzi natychmiast. Wtedy pochylił się ktoś nade mną , pomyślałam, że przyszły mnie po prostu dobić.
- Halo, słyszysz mnie? – rzekł męski głos – Rose, co ci jest? – lekko otworzyłam oczy i próbowałam przyzwyczaić je do światła.
- Jakoś ledwo, ale żyje – przyjrzałam się dokładnie postaci, to mój trener od tańca, pan Johnson – a co pana tu sprowadza?
- Chyba jakieś przeznaczenie, Rose  - przyglądał mi się, był zszokowany tym  jak wyglądam – zabiorę cie do domu, dobrze?
- Tak, chce być jak najdalej od tego miejsca – próbowałam się podnieść lecz poczułam jak silne ramiona trenera unoszą mnie nad ziemie i trzymają mnie w talii – poznał mnie pan, ale trenowałam z panem jak miałam z jakieś 7 lat więc jak to?
- Takie śliczne maluchy jak ty wcale się nie zmieniają – zaśmiał się swoim niskim basem – i już nie jestem pan Johnson tylko Sean dobra? Czuje się staro jak tak do mnie mówisz – posadził mnie na ławkę i  dopiero wtedy mogłam ujrzeć go od stóp do głowy, był całkiem niezły.
- Z-zgoda p..znaczy Sean – zaśmiałam się cicho i gdy poczułam ból w udzie mina lekko mi zrzedła.
- Zaraz zatrzymamy krwotok z nosa i zamówię taksówkę którą zabiorę cie do domu – wyciągnął z kieszeni spodenek paczkę chusteczek i delikatnie wycierał krew spod mojego nosa, było w tym tyle opiekuńczości, że lekko nawet się zarumieniłam.
- Coś nie tak? – spojrzałam mu w oczy, a on swoim  głębokim spojrzeniem także patrzył w moje, zaraz przerwałam to krzyżujące się nasze spojrzenie  spuszczając wzrok.
- Nie, a dlaczego? – uśmiechnął się do mnie – z nosem jest już lepiej  więc dzwonię po taksówkę – odszedł dalej i zaczął rozmawiać z konsultantek.
                Sean był tylko 10 lat ode mnie straszy, uczył mnie tańca w szkole która prowadziła jego mama, tam nauczyłam stawiać się pierwsze kroki na scenie baletowej już wtedy wiedziałam czego chce w życiu. Zmienił się przez te jedenaście lat które go nie widziałam. Kiedy miał 18 lat był chudym chłopcem jego włosy były totalnym chaosem, a zęby zdobił aparat ortodontyczny. Myślałam, że wyjechał i założył rodzinę jak przystało na Kanadyjczyka. Teraz jednak był inny jego kręcone włosy współgrały z równym śnieżnobiałym uśmiechem już bez aparatu, a jego ciało było cudnie wyrzeźbione, zapewne jest kobieciarzem i każda uwielbia jego tyłeczek. Rosemary Parker o czym ty do cholery myślisz ty masz znaleźć swojego Justina, a  nie myśleć o zgrabnym tyłku Seana, pomyślałam i szybko się zawstydziłam.
                W taksówce zajął miejsce obok mnie i czułam jak mi się przygląda. Zbyt atrakcyjna teraz raczej nie byłam. No chyba, że Sean lubił laski z twarzą w krwi. Starałam nie spotykać go wzrokiem i nie rozmawiać za dużo. Pytał tylko o to co robię w życiu, czy nadal tańczę i czy kogoś mam, chwila czy on zapytał mnie o to czy kogoś mam? Po co mu to przecież nie może opędzić się od lasek tak przynajmniej myślałam lecz myliłam się czekał na tę jedyną, bo po rozstaniu z narzeczoną nie chce już cierpieć to słodkie, ugh Parker co z tobą Justin, znowu wróciłam się w myślach do porządku.
                Chłopak pomógł mi wysiąść i doprowadził mnie do drzwi mojego domu. Stał teraz naprzeciwko mnie i trzymał mnie w talii.
- Słuchaj Rose, jeśli będziesz kogoś potrzebować lub będziesz potrzebowała rady, zadzwoń do mnie, teraz możemy pójść na kawę – zaśmiał się podając mi swoją wizytówkę.
- Bardzo dziękuje – wzięłam ją z lekkim zawstydzeniem – tak, kawa będzie okay.
- To w takim razie do zobaczenia – postawił mnie bezpiecznie przed wejściem i pobiegł dalej zakładając słuchawki na uszy.
                Sean Johnson trener personalny, no to już wiem co robił przez te jedenaście lat zresztą jego ciało samo mówi za siebie, że nie próżnował. Weszłam powoli do domu aby nie przykuć uwagi nikogo by nie zauważyli tego jak teraz wyglądam. Gdy postawiłam stopę w przedpokoju mama pojawiła się jak duch z kuchni.
- Dziecko co ci się stało? – spojrzała na mnie przerażona – kto ci to zrobił? Kochanie gdzie ty byłaś?
- Byłam pobiegać i upadłam – westchnęłam czując się podle, że ją okłamałam.
- I ziemia uderzyła cię w ramię i spowodowała krwotok z nosa – pokręciła głową – coś kręcisz Rose , pomogę ci wejść na górę i zrobię ci kąpiel, a wtedy cię  opatrzę, a jutro pojedziemy na obdukcje.
                Tak jak mówiła zajęła się mną tak ja wtedy gdy spadłam z roweru i ciągle naciskała bym powiedziała jej co się stało ja jednak stałam przy swoim i nie miałam zamiaru wyjawić jej prawdy. Czułam się źle z tym, że kłamie nie chciałam być jak ojciec, a teraz się tak czułam, ale to było dla mojego dobra. W sumie nie wiem co wtedy było „dla mojego dobra” więc gdy leżałam już w łóżku i chciałam czytać moją ukochaną książkę Johna Greena, mama weszła do pokoju i tym razem zapukała.
- Mogę słoneczko? – uśmiechnęła się ciepło w moją stronę.
- Jasne, siadaj – pokazałam jej miejsce obok mnie.
- To co teraz powiesz mi prawdę? – patrzyła mi prosto w oczy tym swoim matczynym wzrokiem który zawsze dowie się tego czego chce.
                Nie okłamałam jej tym razem, powiedziałam wszystko od początku do końca jak było i kto mi to zrobił, ale za każdym wypowiedzianym zadaniem błagałam by nie zwracała się na policję i wzięłam ją małym szantażem by niczego nie wyjawiała nikomu. Mówiłam też o Seanie, ale nie o jego tyłeczku tylko o tym jak mi pomógł. Potem już tylko zasnęłam  twardym snem.
                Rano, gdy tylko otworzyłam oczy usłyszałam lekko przerażony głos mamy i znajomy mi męski ton. Nie wiedziałam o co chodzi więc postanowiłam powoli zejść do kuchni. Gdy byłam coraz bliżej zobaczyłam męskie obuwie i marynarkę która wisiała na wieszaku, nie myliłam się to mężczyzna. Weszłam do kuchni i ujrzałam stojącą mamę opartą o blat i siedzącego do mnie tyłem na krześle tatę. Spojrzałam na niego obojętnie i sięgnęłam po jogurt do lodówki.
- Córeczko mama opowiedziała mi o tym co się wczoraj stało – czułam jego wzrok na sobie, obróciłam się do mamy.
- Mamo, miałaś nikomu nie mówić – mruknęłam kręcąc głową – a on i tak się nie interesuje więc po co mu to? – przewróciłam oczami.
- Córuś, martwimy się z tatą – przytuliła mnie delikatnie uważając na moje siniaki – i postanowiliśmy coś wspólnie.
- Co? Z nim? – spojrzałam zszokowana na mamę i na tatę – niby co?
- Właśnie wykupiliśmy ci bilet na Florydę do babci i Alison – przygryzła wargę patrząc na tatę.
- Słucham?! A moje szukanie Justina?! – wściekła postawiłam jogurt na blacie i już miałam wyjść gdy tata złapał mnie za nadgarstek.
- Te poszukiwania cię o mało wczoraj nie zabiły Rose – spojrzał mi w oczy pierwszy raz od dłuższego czasu – nie chcemy z mamą stracić naszej córki ani nie chcemy by stało się coś komu kolwiek z nas rozumiesz? – powiedział stanowczo.
                Widziałam przerażenie na twarzy mamy, ciągle tylko przedłużali pobyt Alice u cioci na wsi, a tata pierwszy raz od wielu lat rozmawia z mamą w godzinach rannych gdzie teraz powinien być w pracy, a nie u nas im martwić się tym czy mi stanie się coś złego czy nie.
- D-dobrze – odetchnęłam ciężko – kiedy ten wylot? Chce jeszcze pobyć z dziewczynami przez ten czas – wyrwałam się tacie i patrzyłam na mamę.
- W ten piątek, rozmawialiśmy z babcią i Alison czekają już na ciebie. Tam przynajmniej odpoczniesz od tego wszystkiego, skarbie – przytuliła mnie do siebie.
- Robię to dla naszego bezpieczeństwa, ale tego szukania nie odpuszczę ani na chwilę – spojrzałam na nią łagodnie.
- Czego się nie zrobi dla miłości co? – szepnęła mi do ucha – teraz leć na górę mamy wizytę u lekarza.

                Pobiegłam na górę i uświadomiłam sobie to, że rodzice pierwszy raz nie kłócą się w swoim towarzystwie, a wręcz nawet jest w porządku. Zanim zaczęłam jeszcze się ubierać wyciągnęłam stare zdjęcie moje i Alison gdy byłyśmy dziećmi. Zdjęcie było zrobione w ogrodzie babci, gdzie zawsze bawiłyśmy się pod ogromną wiśnią na kocu w lalki Barbie i nic innego nas nie interesowało, potem widziałyśmy się po raz ostatni na Boże Narodzenie przed odejściem taty byłyśmy wtedy małe, ale traktowałyśmy się zawsze jak przyjaciółki. Kontakt się urwał kiedy rodzice się rozwiedli i nie miałam nawet śmiałości by do nich polecieć. Teraz jednak lecę na Florydę, już nawet nie pamiętam jak wyglądał dom babci, a Alison mam tylko na fotografiach i zostały mi tylko wspomnienia razem spędzonych świąt razem i zabaw na kocu. Tęskniłam za nimi babcia była zawsze taka kochana i ciepła, jak to babcia, a z Alison była najukochańsza kuzynka na ziemi. Jestem ciekawa jak teraz wygląda i czy ona też za mną tęskni. Chciałabym zostać tutaj, ale czuje, że na Florydzie czeka mnie coś wyjątkowego. Florydo! Nadchodzę! 

__________________________________________
Hej wszystkim x
W końcu jest 10 rozdział mojego opowiadania *_*
I jak wam się podoba?
Co sądzicie o Seanie i tej całej sytuacji? 
Bardzo miło czyta się komentarze dla was to kilka sekund,a dla mnie motywacja ♥
 Wasza @hug_me_justin_b